Dead Can Dance - Historia zespołu
Aion
Tuż po ukończeniu prac nad „The Serpent's Egg” Brendan i Lisa otrzymali propozycję od hiszpańskiego reżysera filmowego Agustina Villaronga. Dziś znany i ceniony twórca wtedy dopiero rozpoczynał przygodę z filmem pełnometrażowym. W 1989 roku rozpoczynał pracę nad obrazem z gatunku fantasy zatytułowanym „El Nino De La Luna” (Dziecko księżyca), który nawiązywał do legendy jednego z afrykańskich plemion, według której pewnego dnia przybędzie do niego bóg pod postacią małego chłopca. Jako że film był dość niekonwencjonalny, Villaronga długo szukał muzyki, która współtworzyłaby wyjątkowy klimat. Przypadkiem natrafił na wideoklipy DCD (wspominaliśmy o nich przy okazji projektu „Lonely Is An Eyesore”) po czym uznał, że jego poszukiwania zakończyły się sukcesem. Zaprosił Brendana i Lisę do Hiszpanii, na co oni, mimo wcześniejszych oporów przed tworzeniem muzyki filmowej, chętnie przystali.
W wyniku tej współpracy DCD nie tylko stworzyli cały soundtrack do filmu. Reżyser tak zachwycił się osobowością Lisy, że zaproponował jej odegranie głównej kobiecej roli. Propozycja została przyjęta, co oznaczało dla niej konieczność nauki języka hiszpańskiego. Efekt tych starań możemy podziwiać na filmie, który do dziś jest jedynym tego typu występem Lisy. Film „El Nino De La Luna” okazał się całkiem sporym sukcesem, co wyraziło się m.in. w nominacji do Złotej Palmy w Cannes. Od tej pory DCD trzymać się będzie bardzo blisko świata muzyki filmowej.
Po tej inspirującej przygodzie DCD szykowali się do nagrania kolejnego albumu. Wyprowadzili się ze swojego dotychczasowego apartamentowca i zamieszkali w skromnej, lecz korzystnie ulokowanej posiadłości niedaleko Dublina. Tam też przenieśli swoje studio nagraniowe. Przeprowadzka na prowincję dała im zastrzyk nowych pomysłów i w dużej mierze wpłynęła na kształt nowego albumu. Tym razem Brendan i Lisa zapragnęli wydać płytę stanowiącą podsumowanie ich fascynacji muzyką Średniowiecza, zarówno świecką, jak i sakralną. Po raz kolejny miał to być album bardzo spójny w sferze muzyki i tekstów. O treści i formie tak opowiadał Brendan Perry:
Na „Aion” najważniejszymi tematami są istnienie, nasza rola w świecie, problem kierowania własnym przeznaczeniem i pokładania w nim zbyt dużej wiary. Nasz piąty album wymaga od słuchacza uruchomienia wyobraźni. Zmusza go, by zaangażował się emocjonalnie w to, co słyszy, a temu sprzyjają style muzyczne, jakie wykorzystaliśmy. (...)
W ciągu ostatnich dwóch lat nie słuchaliśmy praktycznie niczego poza muzyką określaną we Francji jako „Troubadour” o „Trouvere”, która rozwinęła się w XII i XIII wieku i była fuzją świeckiej muzyki europejskiej oraz orientalnych wpływów przyniesionych za sprawą wypraw krzyżowych. Co ciekawe, jedyna rzecz która dotrwała z tej muzyki do naszych czasów to pojedyncze linie melodyczne. Mieliśmy więc bardzo dużo swobody, jeśli chodzi o aranżacje.
Jak twierdzą muzycy, 3/4 utworów zawartych na płycie zostało nagranych przy użyciu autentycznych instrumentów z epoki. Reszta to sample odtwarzające niektóre z tych, na których artyści... nie umieli grać. W tym czasie dużą pomoc niósł brat Brendana, Robert Perry. To on sprawował pieczę nad większością z egzotycznych instrumentów, jakie udało się zdobyć zespołowi, opanowywał grę na nich, po czym wtajemniczał w nią muzyków z DCD. Prócz niego w ekipie tworzącej piąty longplay znaleźli się: klawiszowiec John Bonnar (współaranżował utwory „Saltarello” i „Fortune Presents Gifts Not According To The Book”), David Navarro-Sust (ponownie na wokalnym tle, tym razem w utworach „The Arrival And The Reunion” i „The End Of Words”), wreszcie sekcja smyczkowa: Andrew, Lucy i Anne Robinsonowie oraz Honor Carmody.
Powstało w sumie dwanaście utworów z czego większość to aranżacje z wykorzystaniem starych melodii i tekstów, przy czym „Saltarello” i „The Song Of The Sybil” to wierne wersje oryginalnych utworów ze średniowiecza i wczesnego renesansu do dziś uważane za jedne z najlepszych współczesnych aranżacji.
Ze względu na przyjętą konwencję, tylko dwa utwory („Fortune Presents Gifts Not According To The Book” oraz „Black Sun”) zaśpiewano w języku angielskim. Pozostałe teksty wykonano w łacińskim, hiszpańskim, arabskim i bułgarskim.
Całość dopełniała okładka zawierająca obraz Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy”, opatrzona tytułem albumu: Aion. Jest to zarchaizowana wymowa celtyckiego słowa „aeon”, oznaczającego erę.
Album ukazał się w lipcu 1990 roku i po raz pierwszy w historii grupy muzyka DCD stała się znana na szeroką skalę poza dziedziną muzyki niezależnej. Entuzjastyczne recenzje ukazywały się praktycznie we wszystkich pismach muzycznych, a towarzyszyła temu relatywnie duża kampania reklamowa ze strony 4AD. Do dziś jest to album najbardziej kojarzony z Dead Can Dance przez osoby nie śledzące uważnie ich kariery.
Oto wyjątki z niektórych recenzji:
„Aion” nie przypomina niczego, co do tej pory słyszałeś. Chyba, że posiadasz ogromny zbiór muzyki z czasów elżbietańskich, łacińskich pieśni religijnych, gregoriańskich psalmów lub też jeśli miałeś szczęście być poczętym w XVI wieku. Utwory nie dotykają bojaźliwie starodawnej muzyki: pokazują nie tylko gruntowną i wszechstronną wiedzę o niej, ale także niesamowitą zdolność DCD do cennego odtwarzania tradycyjnych brzmień zgodnie ze swoją wolą. (Melody Maker)
„Aion” pokazuje, że mało jest prawdopodobne, by Brendan Perry i Lisa Gerrard zrezygnowali ze zwieńczającej ich głowy aureoli wrażliwości, delektując się jak leci wyśmienitymi, acz niewykorzystanymi dotąd, źródłami. Przez cały czas płytą rządzi autentyczność. (New Musical Express)
Znacznie mniej męczący, niż poprzedni longplay, „Aion” jest okazale utkanym dziełem, które zasługuje na uznanie nie tylko dotychczasowych fanów. (Q)
"Aion" jest produktem doskonałym - dwunastoczęściową suitą o zdecydowanie sakralnym charakterze. Mamy tu zapożyczenia z muzyki cerkiewnej, prastare pieśni i tańce, jak zwykle wzruszające popisy wokalne Lisy i przepiękne, działające na wyobraźnię podkłady instrumentalne. To, co dodawało nam skrzydeł i wyciskało łzy z oczu w 1987 roku, powróciło w bardziej kameralnej formie. Niebiańskie krajobrazy zamknięte w klasztornych murach. Dosłownie czuć zapach kadzidła i świec. Tym razem tylko stoimy twardo nogami na ziemi, nie mogąc uwierzyć, że także tutaj można być tak blisko Tajemnicy. (Magazyn Muzyczny)
Jesienią DCD rozpoczęli promocyjną trasę koncertową po Europie, liczącą w sumie 15 występów. Zagrali m.in. w Paryżu, Brukseli, Amsterdamie, Hamburgu i Atenach. Dodatkowo pod koniec roku udało się zorganizować pięć koncertów w Anglii. Po raz pierwszy w historii grupy niemal na wszystkie występy bilety wyprzedano na długo przed ich terminem.
Tuż po ukończeniu prac nad „The Serpent's Egg” Brendan i Lisa otrzymali propozycję od hiszpańskiego reżysera filmowego Agustina Villaronga. Dziś znany i ceniony twórca wtedy dopiero rozpoczynał przygodę z filmem pełnometrażowym. W 1989 roku rozpoczynał pracę nad obrazem z gatunku fantasy zatytułowanym „El Nino De La Luna” (Dziecko księżyca), który nawiązywał do legendy jednego z afrykańskich plemion, według której pewnego dnia przybędzie do niego bóg pod postacią małego chłopca. Jako że film był dość niekonwencjonalny, Villaronga długo szukał muzyki, która współtworzyłaby wyjątkowy klimat. Przypadkiem natrafił na wideoklipy DCD (wspominaliśmy o nich przy okazji projektu „Lonely Is An Eyesore”) po czym uznał, że jego poszukiwania zakończyły się sukcesem. Zaprosił Brendana i Lisę do Hiszpanii, na co oni, mimo wcześniejszych oporów przed tworzeniem muzyki filmowej, chętnie przystali.
W wyniku tej współpracy DCD nie tylko stworzyli cały soundtrack do filmu. Reżyser tak zachwycił się osobowością Lisy, że zaproponował jej odegranie głównej kobiecej roli. Propozycja została przyjęta, co oznaczało dla niej konieczność nauki języka hiszpańskiego. Efekt tych starań możemy podziwiać na filmie, który do dziś jest jedynym tego typu występem Lisy. Film „El Nino De La Luna” okazał się całkiem sporym sukcesem, co wyraziło się m.in. w nominacji do Złotej Palmy w Cannes. Od tej pory DCD trzymać się będzie bardzo blisko świata muzyki filmowej.
Po tej inspirującej przygodzie DCD szykowali się do nagrania kolejnego albumu. Wyprowadzili się ze swojego dotychczasowego apartamentowca i zamieszkali w skromnej, lecz korzystnie ulokowanej posiadłości niedaleko Dublina. Tam też przenieśli swoje studio nagraniowe. Przeprowadzka na prowincję dała im zastrzyk nowych pomysłów i w dużej mierze wpłynęła na kształt nowego albumu. Tym razem Brendan i Lisa zapragnęli wydać płytę stanowiącą podsumowanie ich fascynacji muzyką Średniowiecza, zarówno świecką, jak i sakralną. Po raz kolejny miał to być album bardzo spójny w sferze muzyki i tekstów. O treści i formie tak opowiadał Brendan Perry:
Na „Aion” najważniejszymi tematami są istnienie, nasza rola w świecie, problem kierowania własnym przeznaczeniem i pokładania w nim zbyt dużej wiary. Nasz piąty album wymaga od słuchacza uruchomienia wyobraźni. Zmusza go, by zaangażował się emocjonalnie w to, co słyszy, a temu sprzyjają style muzyczne, jakie wykorzystaliśmy. (...)
W ciągu ostatnich dwóch lat nie słuchaliśmy praktycznie niczego poza muzyką określaną we Francji jako „Troubadour” o „Trouvere”, która rozwinęła się w XII i XIII wieku i była fuzją świeckiej muzyki europejskiej oraz orientalnych wpływów przyniesionych za sprawą wypraw krzyżowych. Co ciekawe, jedyna rzecz która dotrwała z tej muzyki do naszych czasów to pojedyncze linie melodyczne. Mieliśmy więc bardzo dużo swobody, jeśli chodzi o aranżacje.
Jak twierdzą muzycy, 3/4 utworów zawartych na płycie zostało nagranych przy użyciu autentycznych instrumentów z epoki. Reszta to sample odtwarzające niektóre z tych, na których artyści... nie umieli grać. W tym czasie dużą pomoc niósł brat Brendana, Robert Perry. To on sprawował pieczę nad większością z egzotycznych instrumentów, jakie udało się zdobyć zespołowi, opanowywał grę na nich, po czym wtajemniczał w nią muzyków z DCD. Prócz niego w ekipie tworzącej piąty longplay znaleźli się: klawiszowiec John Bonnar (współaranżował utwory „Saltarello” i „Fortune Presents Gifts Not According To The Book”), David Navarro-Sust (ponownie na wokalnym tle, tym razem w utworach „The Arrival And The Reunion” i „The End Of Words”), wreszcie sekcja smyczkowa: Andrew, Lucy i Anne Robinsonowie oraz Honor Carmody.
Powstało w sumie dwanaście utworów z czego większość to aranżacje z wykorzystaniem starych melodii i tekstów, przy czym „Saltarello” i „The Song Of The Sybil” to wierne wersje oryginalnych utworów ze średniowiecza i wczesnego renesansu do dziś uważane za jedne z najlepszych współczesnych aranżacji.
Ze względu na przyjętą konwencję, tylko dwa utwory („Fortune Presents Gifts Not According To The Book” oraz „Black Sun”) zaśpiewano w języku angielskim. Pozostałe teksty wykonano w łacińskim, hiszpańskim, arabskim i bułgarskim.
Całość dopełniała okładka zawierająca obraz Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy”, opatrzona tytułem albumu: Aion. Jest to zarchaizowana wymowa celtyckiego słowa „aeon”, oznaczającego erę.
Album ukazał się w lipcu 1990 roku i po raz pierwszy w historii grupy muzyka DCD stała się znana na szeroką skalę poza dziedziną muzyki niezależnej. Entuzjastyczne recenzje ukazywały się praktycznie we wszystkich pismach muzycznych, a towarzyszyła temu relatywnie duża kampania reklamowa ze strony 4AD. Do dziś jest to album najbardziej kojarzony z Dead Can Dance przez osoby nie śledzące uważnie ich kariery.
Oto wyjątki z niektórych recenzji:
„Aion” nie przypomina niczego, co do tej pory słyszałeś. Chyba, że posiadasz ogromny zbiór muzyki z czasów elżbietańskich, łacińskich pieśni religijnych, gregoriańskich psalmów lub też jeśli miałeś szczęście być poczętym w XVI wieku. Utwory nie dotykają bojaźliwie starodawnej muzyki: pokazują nie tylko gruntowną i wszechstronną wiedzę o niej, ale także niesamowitą zdolność DCD do cennego odtwarzania tradycyjnych brzmień zgodnie ze swoją wolą. (Melody Maker)
„Aion” pokazuje, że mało jest prawdopodobne, by Brendan Perry i Lisa Gerrard zrezygnowali ze zwieńczającej ich głowy aureoli wrażliwości, delektując się jak leci wyśmienitymi, acz niewykorzystanymi dotąd, źródłami. Przez cały czas płytą rządzi autentyczność. (New Musical Express)
Znacznie mniej męczący, niż poprzedni longplay, „Aion” jest okazale utkanym dziełem, które zasługuje na uznanie nie tylko dotychczasowych fanów. (Q)
"Aion" jest produktem doskonałym - dwunastoczęściową suitą o zdecydowanie sakralnym charakterze. Mamy tu zapożyczenia z muzyki cerkiewnej, prastare pieśni i tańce, jak zwykle wzruszające popisy wokalne Lisy i przepiękne, działające na wyobraźnię podkłady instrumentalne. To, co dodawało nam skrzydeł i wyciskało łzy z oczu w 1987 roku, powróciło w bardziej kameralnej formie. Niebiańskie krajobrazy zamknięte w klasztornych murach. Dosłownie czuć zapach kadzidła i świec. Tym razem tylko stoimy twardo nogami na ziemi, nie mogąc uwierzyć, że także tutaj można być tak blisko Tajemnicy. (Magazyn Muzyczny)
Jesienią DCD rozpoczęli promocyjną trasę koncertową po Europie, liczącą w sumie 15 występów. Zagrali m.in. w Paryżu, Brukseli, Amsterdamie, Hamburgu i Atenach. Dodatkowo pod koniec roku udało się zorganizować pięć koncertów w Anglii. Po raz pierwszy w historii grupy niemal na wszystkie występy bilety wyprzedano na długo przed ich terminem.