Dead Can Dance - Historia zespołu
Spleen and Ideal
Ponieważ, jak opowiedzieliśmy, Brendan i Lisa postanowili jeszcze dalej odejść w swej muzyce od rockowych korzeni, w pracy nad swoim drugim longplayem musieli skorzystać z pomocy pokaźnego grona instrumentalistów. Prócz znanego nam już soundmana Jamesa Pinkera (tym razem obsługującego kocioł orkiestrowy) zaprosili do współpracy Gusa Fergusona i Martina McGarricka (wiolonczele), a także Richarda Avisona, Simona Hogga (puzony), oraz Carolyn Costin (skrzypce). Większość z nich poznali poprzez wytwórnię 4AD, niektórych znali z pracy nad This Mortal Coil. Wiele z tych nazwisk będzie się zaś pojawiać w przyszłości, wspierając Brendana i Lisę na koncertach, bądź pomagając przy późniejszych albumach. Koniecznie trzeba też wspomnieć o dwóch inżynierach dźwięku zatrudnionych przez Ivo. Byli to John A. Rivers i Jonathan Dee. Ten pierwszy był też współproducentem krążka i służył nieocenioną pomocą przy opracowaniu jego brzmienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę wciąż niewielkie doświadczenie DCD w dziedzinie wymienionych wyżej instrumentów zwłaszcza, gdy idzie o połączenie ich brzmień w spójną całość.
Prace nad albumem trwały ponad rok. Kompozycje powstawały w specyficzny sposób, bowiem Brendan i Lisa konstruowali wpierw pojedyncze, proste melodie, które dopiero pod koniec były łączone w poszczególne utwory według ich własnego uznania. - Do tej płyty wybraliśmy fragmenty różnych pomysłów, które jak sądziliśmy, połączone ze sobą zaprezentowałyby się na niej dobrze, uzupełniały wzajemnie – mówił Brendan. - To w dużym stopniu nieświadoma konceptualizacja, ponieważ nie mieliśmy zakreślonych żadnych ram, w których nasza muzyka miałaby się mieścić.
Dead Can Dance zerwało z formą kilkuminutowych, w gruncie rzeczy konwencjonalnych utworów rockowych na rzecz muzyki inspirowanej muzyką poważną z pewnymi elementami jazzu. Dużo było już w niej odwołań do średniowiecza i baroku, nie będących jednak odtwórczymi, lecz wzbogaconych o własne pomysły grupy.
Album zatytułowano „Spleen And Ideal” (Smutek i doskonałość), co jest nawiązaniem do twórczości ulubionego wówczas francuskiego poety Brendana Charlesa Baudelaire'a, prekursora symbolizmu i dekadentyzmu. - Z jednej strony w naszej muzyce są fragmenty czczące doskonałość, z drugiej zaś są utwory opowiadające o bólu i związanych z nim pułapkach. (...) Tak to odczuwałem, mając również na myśli projekt okładki i symbolikę i całościowy odbiór. - mówił w wywiadach Brendan.
Prace nad „Spleen And Ideal” ukończono w listopadzie 1985 roku, premiera zaś miała miejsce na początku grudnia. Album spotkał się z jeszcze większym zainteresowaniem, niż debiutancki longplay, także pod względem sprzedaży, mimo iż czas premiery nie był dla zespołu najlepszy (Boże Narodzenie i związana z tym silna konkurencja ze strony mocniejszych artystów, wydających w tym czasie swoje albumy). Płyta, choć diametralnie inna od poprzednich dokonań zespołu została ciepło przyjęta przez dotychczasowych fanów, jednocześnie przyciągając niemałą rzeszę nowych słuchaczy. Niewątpliwie muzyka zaprezentowana na „Spleen And Ideal” była oryginalna, nawet w porównaniu z innymi artystami ze stawiającej na odmienność 4AD. Po raz kolejny z muzyką DCD musieli zmierzyć się więc skonfundowani dziennikarze. Oto wyjątki z kilku recenzji:
Roztropnie skomponowana, z poetyckimi słowami, ta muzyka rozwija się jako jedna całość, nie poddająca się żadnym podziałom. Nie można jej określić mianem pop, rock, czy muzyka klasyczna. Ale musi być potraktowana poważnie. (Record Mirror)
Lisa Gerrard i Brendan Perry stworzyli fundamentalną dla 4AD płytę – okazałą, wystawną i niezwykłą. (Music Week)
DCD stworzyli dzieło o zatruwającej mocy i pięknie, dzieło sztuki przepełnione wdziękiem i niemal natchnioną atmosferą (…) „Spleen And Ideal” to coś, czego nigdy dotąd nie słyszałem, coś czego po prostu musicie posłuchać. (What's On And Where To Go)
Wyczuć można dość wyraźną różnicę między kompozycjami Brendana a utworami, w których śpiewa Lisa; na kolejnych wydawnictwach DCD ta tendencja będzie się pogłębiać. Dzieła Brendana wydają się bardziej usystematyzowane; konkretny tekst, będący filozoficzną podstawą przesłania zamknięty jest z reguły w charakterystycznym modelu kompozycji typu zwrotka - refren - zwrotka, itd. Z kolei utwory przepojone głosem Lisy, będące przecież w większości lub w całości efektem pracy Brendana - mają bardziej nieformalny układ kompozycyjny, zbliżający je raczej do tradycji improwizacyjnej. Głos wokalistki DCD roztacza magiczne opowieści już zupełnie poza ramami instrumentarium. Konkretne dźwięki są echem wokaliz, rozpędzonym strumieniem świadomości. (out of space)
Płyta jest bardzo zwartą całością: właściwie trudno tutaj wyróżnić jakiś utwór. Wszystkie utwory stoją tutaj na jednakowym, bardzo wysokim poziomie. Czy będzie to „Enigma Of The Absolute”, w którym na wokalne wyżyny wznosi się Brendan, przebijając się swym głosem przez gęstą tkankę dźwięków klawesynu, gitary i bębnów, czy „De Profundis”, gdzie z kolei dominuje Lisa, świetnie uzupełniając hipnotyczny dźwiękowy pejzaż, urozmaicony przez dzwony… Bardzo wciągająca, frapująca płyta. Tak po prostu. (art rock)
Po wydaniu „Spleen And Ideal” do Dead Can Dance wbrew intencjom naszego duetu jeszcze mocniej przylgnęła łatka wykonawców mrocznych, posępnych i tajemniczych. Wpływ na to miała nie tylko muzyka przez wielu odbieranych jako ponura, ale i sam styl życia Lisy i Brendana, którzy żyli niejako w swoim świecie, niechętnie rozmawiając z dziennikarzami. - Sądzę, że żyjemy całkiem normalnie – prostowała wówczas Lisa – Pracujemy, czytamy, a Brendan w każde sobotnie popołudnie pasjonuje się meczami piłkarskimi. Niestety.
Istotnie nasza muzyka zawsze była traktowana z dużą powagą, ale nie mogę stwierdzić, aby była ona smutna i ponura – mówił po latach Peter Ulrich, były perkusista zespołu. - Według mnie w muzyce DCD jest dużo radości i światła, również we wczesnych nagraniach. (...) Domyślam się, że niektórzy ludzie wyobrażają sobie, że spędzaliśmy całe dnie w czarnych płaszczach zbierając znicze z okolicznych cmentarzy, ale rzeczy miały się zupełnie inaczej.
Sukces drugiego albumu w karierze Dead Can Dance zapewnił muzykom powodzenie na koncertach, do których zespół przygotowywał się zaraz po wydaniu krążka. 4AD zapewnił krótką, acz intensywną trasę po Europie. Mimo sporego wyzwania, jakim było wykonanie tak złożonej muzyki na żywo, okazała się sukcesem i przyczyniła się do tego, iż DCD w 1986 roku był już grupą znaną i cenioną przez fanów i większość krytyków. „Większość”, gdyż niektórzy z nich wieścili, iż sukces duetu będzie krótkotrwały i artyści szybko się wypalą. Nierzadko traktowani byli bardziej jako ciekawostka, aniżeli poważna muzyczna propozycja. Czas miał pokazać, że Brendanowi i Lisie nie zabrakło konsekwencji w obranej drodze.
Ponieważ, jak opowiedzieliśmy, Brendan i Lisa postanowili jeszcze dalej odejść w swej muzyce od rockowych korzeni, w pracy nad swoim drugim longplayem musieli skorzystać z pomocy pokaźnego grona instrumentalistów. Prócz znanego nam już soundmana Jamesa Pinkera (tym razem obsługującego kocioł orkiestrowy) zaprosili do współpracy Gusa Fergusona i Martina McGarricka (wiolonczele), a także Richarda Avisona, Simona Hogga (puzony), oraz Carolyn Costin (skrzypce). Większość z nich poznali poprzez wytwórnię 4AD, niektórych znali z pracy nad This Mortal Coil. Wiele z tych nazwisk będzie się zaś pojawiać w przyszłości, wspierając Brendana i Lisę na koncertach, bądź pomagając przy późniejszych albumach. Koniecznie trzeba też wspomnieć o dwóch inżynierach dźwięku zatrudnionych przez Ivo. Byli to John A. Rivers i Jonathan Dee. Ten pierwszy był też współproducentem krążka i służył nieocenioną pomocą przy opracowaniu jego brzmienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę wciąż niewielkie doświadczenie DCD w dziedzinie wymienionych wyżej instrumentów zwłaszcza, gdy idzie o połączenie ich brzmień w spójną całość.
Prace nad albumem trwały ponad rok. Kompozycje powstawały w specyficzny sposób, bowiem Brendan i Lisa konstruowali wpierw pojedyncze, proste melodie, które dopiero pod koniec były łączone w poszczególne utwory według ich własnego uznania. - Do tej płyty wybraliśmy fragmenty różnych pomysłów, które jak sądziliśmy, połączone ze sobą zaprezentowałyby się na niej dobrze, uzupełniały wzajemnie – mówił Brendan. - To w dużym stopniu nieświadoma konceptualizacja, ponieważ nie mieliśmy zakreślonych żadnych ram, w których nasza muzyka miałaby się mieścić.
Dead Can Dance zerwało z formą kilkuminutowych, w gruncie rzeczy konwencjonalnych utworów rockowych na rzecz muzyki inspirowanej muzyką poważną z pewnymi elementami jazzu. Dużo było już w niej odwołań do średniowiecza i baroku, nie będących jednak odtwórczymi, lecz wzbogaconych o własne pomysły grupy.
Album zatytułowano „Spleen And Ideal” (Smutek i doskonałość), co jest nawiązaniem do twórczości ulubionego wówczas francuskiego poety Brendana Charlesa Baudelaire'a, prekursora symbolizmu i dekadentyzmu. - Z jednej strony w naszej muzyce są fragmenty czczące doskonałość, z drugiej zaś są utwory opowiadające o bólu i związanych z nim pułapkach. (...) Tak to odczuwałem, mając również na myśli projekt okładki i symbolikę i całościowy odbiór. - mówił w wywiadach Brendan.
Prace nad „Spleen And Ideal” ukończono w listopadzie 1985 roku, premiera zaś miała miejsce na początku grudnia. Album spotkał się z jeszcze większym zainteresowaniem, niż debiutancki longplay, także pod względem sprzedaży, mimo iż czas premiery nie był dla zespołu najlepszy (Boże Narodzenie i związana z tym silna konkurencja ze strony mocniejszych artystów, wydających w tym czasie swoje albumy). Płyta, choć diametralnie inna od poprzednich dokonań zespołu została ciepło przyjęta przez dotychczasowych fanów, jednocześnie przyciągając niemałą rzeszę nowych słuchaczy. Niewątpliwie muzyka zaprezentowana na „Spleen And Ideal” była oryginalna, nawet w porównaniu z innymi artystami ze stawiającej na odmienność 4AD. Po raz kolejny z muzyką DCD musieli zmierzyć się więc skonfundowani dziennikarze. Oto wyjątki z kilku recenzji:
Roztropnie skomponowana, z poetyckimi słowami, ta muzyka rozwija się jako jedna całość, nie poddająca się żadnym podziałom. Nie można jej określić mianem pop, rock, czy muzyka klasyczna. Ale musi być potraktowana poważnie. (Record Mirror)
Lisa Gerrard i Brendan Perry stworzyli fundamentalną dla 4AD płytę – okazałą, wystawną i niezwykłą. (Music Week)
DCD stworzyli dzieło o zatruwającej mocy i pięknie, dzieło sztuki przepełnione wdziękiem i niemal natchnioną atmosferą (…) „Spleen And Ideal” to coś, czego nigdy dotąd nie słyszałem, coś czego po prostu musicie posłuchać. (What's On And Where To Go)
Wyczuć można dość wyraźną różnicę między kompozycjami Brendana a utworami, w których śpiewa Lisa; na kolejnych wydawnictwach DCD ta tendencja będzie się pogłębiać. Dzieła Brendana wydają się bardziej usystematyzowane; konkretny tekst, będący filozoficzną podstawą przesłania zamknięty jest z reguły w charakterystycznym modelu kompozycji typu zwrotka - refren - zwrotka, itd. Z kolei utwory przepojone głosem Lisy, będące przecież w większości lub w całości efektem pracy Brendana - mają bardziej nieformalny układ kompozycyjny, zbliżający je raczej do tradycji improwizacyjnej. Głos wokalistki DCD roztacza magiczne opowieści już zupełnie poza ramami instrumentarium. Konkretne dźwięki są echem wokaliz, rozpędzonym strumieniem świadomości. (out of space)
Płyta jest bardzo zwartą całością: właściwie trudno tutaj wyróżnić jakiś utwór. Wszystkie utwory stoją tutaj na jednakowym, bardzo wysokim poziomie. Czy będzie to „Enigma Of The Absolute”, w którym na wokalne wyżyny wznosi się Brendan, przebijając się swym głosem przez gęstą tkankę dźwięków klawesynu, gitary i bębnów, czy „De Profundis”, gdzie z kolei dominuje Lisa, świetnie uzupełniając hipnotyczny dźwiękowy pejzaż, urozmaicony przez dzwony… Bardzo wciągająca, frapująca płyta. Tak po prostu. (art rock)
Po wydaniu „Spleen And Ideal” do Dead Can Dance wbrew intencjom naszego duetu jeszcze mocniej przylgnęła łatka wykonawców mrocznych, posępnych i tajemniczych. Wpływ na to miała nie tylko muzyka przez wielu odbieranych jako ponura, ale i sam styl życia Lisy i Brendana, którzy żyli niejako w swoim świecie, niechętnie rozmawiając z dziennikarzami. - Sądzę, że żyjemy całkiem normalnie – prostowała wówczas Lisa – Pracujemy, czytamy, a Brendan w każde sobotnie popołudnie pasjonuje się meczami piłkarskimi. Niestety.
Istotnie nasza muzyka zawsze była traktowana z dużą powagą, ale nie mogę stwierdzić, aby była ona smutna i ponura – mówił po latach Peter Ulrich, były perkusista zespołu. - Według mnie w muzyce DCD jest dużo radości i światła, również we wczesnych nagraniach. (...) Domyślam się, że niektórzy ludzie wyobrażają sobie, że spędzaliśmy całe dnie w czarnych płaszczach zbierając znicze z okolicznych cmentarzy, ale rzeczy miały się zupełnie inaczej.
Sukces drugiego albumu w karierze Dead Can Dance zapewnił muzykom powodzenie na koncertach, do których zespół przygotowywał się zaraz po wydaniu krążka. 4AD zapewnił krótką, acz intensywną trasę po Europie. Mimo sporego wyzwania, jakim było wykonanie tak złożonej muzyki na żywo, okazała się sukcesem i przyczyniła się do tego, iż DCD w 1986 roku był już grupą znaną i cenioną przez fanów i większość krytyków. „Większość”, gdyż niektórzy z nich wieścili, iż sukces duetu będzie krótkotrwały i artyści szybko się wypalą. Nierzadko traktowani byli bardziej jako ciekawostka, aniżeli poważna muzyczna propozycja. Czas miał pokazać, że Brendanowi i Lisie nie zabrakło konsekwencji w obranej drodze.