Dead Can Dance - Historia zespołu
Maxi-singiel
Debiutancki album Dead Can Dance cieszył się w chwili wydania całkiem sporym zainteresowaniem krytyków i publiczności. Z pewnością działo się tak po części za sprawą coraz większej renomy, jaką wytwórnia 4AD zdobywała u młodych, szukających nowych doznań Anglików. Według prestiżowego tygodnika „New Musical Express” krążek znalazł się na liście najlepiej sprzedających się longplayów wytwórni niezależnych, z której nie schodził przez trzy miesiące po premierze. Co prawda zespół wciąż nie dorobił się na tym większych pieniędzy, ale spełnił oczekiwania pokładane w nim przez Ivo Watts-Russella, co umożliwiło spokojną pracę nad kolejnym albumem.
Wraz z premierą debiutanckiej płyty z zespołu odszedł basista Paul Erikson. Powodem był jego brak zainteresowania muzyką reprezentowaną przez DCD i powrót do Australii. Po bardzo krótkich poszukiwaniach następcy nowym basistą został Anglik Scott Rodger. Wówczas to artyści rozpoczęli koncertowanie pod własnym szyldem (wcześniej zawsze grali jako support), lecz bardzo szybko okazało się, że organizatorom trudno przygotować stosowny sprzęt czy to przez faktyczny brak możliwości, czy to przez niepoważne podejście. Na dodatek poza Londynem Dead Can Dance wciąż był dość mało znaną grupą. Często odwoływano koncerty z powodu znikomego zainteresowania bądź wspomnianych problemów technicznych.
W tej sytuacji rozgoryczony zespół z radością przyjął propozycje płynące z Holandii i Francji. Zaproszenia wystosowały liczne – choć niezbyt duże – kluby, w których muzyków przyjmowano bardzo życzliwie. Ta skromna trasa koncertowa podbudowała nieco zespół, przywracając wiarę w sens koncertowania na żywo, które z opisywanych wcześniej powodów było zawsze bardzo trudne pod względem logistycznym, lecz przynosiło zarazem wiele satysfakcji Brendanowi i Lisie.
W międzyczasie Ivo Watts-Russell wpadł na pomysł, aby utwory nagrane wcześniej dla radiowej audycji Johna Peela zarejestrować ponownie i wydać jako tzw. maxi-singiel. Zespół początkowo wzbraniał się przed tym, gdyż jego muzycy zawsze woleli tworzyć dłuższe formy, a w głowach rodził się im już pomysł albumu koncepcyjnego. Przekonały ich jednak argumenty Ivo, który zapewniał, że taki zabieg byłby dobry z marketingowego punktu widzenia, zwłaszcza dla początkującej grupy. W błyskawicznym tempie zorganizowano sesję nagraniową w londyńskim studio Vineyard ( DCD nie chcieli nawet słyszeć o powrocie do Blackwing Studio, gdzie powstał poprzedni krążek), tym razem z udziałem profesjonalnych inżynierów dźwięku. Nagrano cztery utwory: „Carnival of Light”, „In Power We Entrust the Love Advocated”, „The Arcane” i „Flowers of the Sea”. I tutaj słychać było wyraźny podział na utwory Lisy i Brendana, które znacznie różniły się stylistycznie. Singiel zatytułowano „Garden of the Arcane Delights” (od pierwszej linijki tekstu utworu „The Arcane”) i wydano go we wrześniu 1984 roku. Po latach singiel ten został włączony do wydawnictwa „ Dead Can Dance” na CD. Powtórzył on sukces longplaya, pokazując zarazem pewien postęp w muzycznych poszukiwaniach DCD. Wokół grupy zaczęli wreszcie krążyć dziennikarze muzyczni, co dawało szanse na większy rozgłos, choć Brendan i Lisa nie przepadali za udzielaniem wywiadów. Warto przytoczyć w tym miejscu niektóre ich wypowiedzi, jeszcze sprzed wydania drugiego długogrającego albumu. Pokazują one bowiem naturalną ewolucję ich poglądów i wykonywanej muzyki.
Brendan: W muzyce inspirują mnie z reguły doświadczenia przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, które wzajemnie się przeplatają. To jakby wyciąganie różnych spraw z własnych przeżyć i kierowanie je ku przyszłości. (…) W naszej muzyce nie ma zinstytucjonalizowanej formy religii. W tworzonej przeze mnie muzyce staram się eksponować kolektywną nieświadomość ludzkich aspiracji, skierowaną ku fenomenowi mistycznej strony życia. (…) Komponuję muzykę po to, by móc dzielić się nią z innymi ludźmi. Myślę, że jest to możliwe bez robienia ustępstw na rzecz oczekiwań szerokiego rynku muzycznego, dużej ilości odbiorców. (…) Od czasu naszego przyjazdu z Australii muzyka DCD stała się o wiele spokojniejsza. Każdy potrzebuje czegoś uspokajającego, co daje ciepło i powoduje, że czujesz się trochę lepiej. (…) Osobiście skłonny byłbym traktować muzykę DCD jako ponadczasową o prawie klasycznej jakości.
Lisa: Nasze utwory opowiadają o równowadze i jej braku w naszym codziennym życiu. Obie sprawy mają duże znaczenie, ale jakby obok nich potrzebna jest muzyka. Teksty te, zwłaszcza moje, są inspirowane stworzonym już wcześniej przez muzykę nastrojem. (…) Utwory Brendana są bardzo oddalone ode mnie. Nie potrafię się do nich często ustosunkować. Mogę coś dodać, ale z moim instrumentarium nie mam większego pola do działania. Jestem bardziej przydatna z moim yang t'chin w dopasowywaniu się do pomysłów Brendana, niż z głosem. (…) Śpiew jest moim najważniejszym środkiem przekazu. Gdy gram na instrumentach, robię to tylko dlatego, by mieć inspirację do śpiewania. (…) Co i jak śpiewam jest odbiciem dźwięków, a nie obrazem słów. (…) Trudno mi powiedzieć, jak tworzę części wokalne. Kiedy usłyszę kompozycję Brendana, którą pokocham i poczuję, że chcę w tym utworze śpiewać, to po prostu to robię.
This Mortal Coil
O tym, że Lisa tworzy wiele własnych kompozycji, które najczęściej kończyły w szufladzie, wiedział doskonale Ivo Watts-Russell. Zaproponował jej więc uczestnictwo w swoim projekcie pod nazwą „This Mortal Coil” (nazwa zaczerpnięta z szekspirowskiego „Hamleta” oznaczająca mniej więcej „Ten doczesny zamęt”). Był to projekt o którym Ivo marzył od dawna, a chodziło w nim o nagranie albumu z nowymi wersjami jego ulubionych utworów sprzed lat, często już zapomnianych. Pierwsza płyta wydana przez „This Mortal Coil” o nazwie „It'll End In Tears” zawierała kompozycje stworzone oryginalnie przez takich artystów jak Tim Buckley, Colin Newman czy Roy Harper. Do realizacji nagrań zaprosił przede wszystkim muzyków ze swojej wytwórni, dając im jednocześnie dość dużą swobodę w uzupełnianiu znanych kompozycji o swoje własne pomysły. Wśród zaproszonych byli między innymi Cocteau Twins, X-mal Deutschland, The Wolfgang Press i Throwning Muses.
Po dość długich rozmowach z Lisą (która do osób śmiałych nie należała) Ivo przekonał ją do wzięcia udziału w tym projekcie, dzięki czemu mogła stworzyć coś sama, z symbolicznym tylko wsparciem technicznym ze strony Brendana. Już w trakcie sesji nagraniowej z innymi wykonawcami zdecydowano, że Lisa nagra dwa swoje utwory, które zostaną zamieszczone wśród pozostałych: „Waves Become Wings” oraz „Deams Made Flesh”. Grała w nich na akordeonie i yang t'chin, równocześnie dając popis swoich wokalnych umiejętności. W czasie nagrań zrobiła ona olbrzymie wrażenie na Simonie Raymondzie z Cocteau Twins, który uprosił ją o wspólne wykonanie jego kompozycji pt. „Barramundi”, gdzie również udzieliła się wokalnie i instrumentalnie.
Album „It'll End In Tears” okazał się ogromnym sukcesem na niezależnej scenie muzycznej, a This Mortal Coil, które w kolejnych latach wydało jeszcze dwa albumy, do dziś uważa się za największe osiągnięcie Ivo Watts-Russella.
Udział Lisy w tym projekcie stał się przy tym dodatkową, darmową reklamą dla Dead Can Dance. Słuchacze i recenzenci zwracali uwagę na wyjątkowy głos Lisy i jej wkład w specyficzny nastrój całej płyty. Siłą rzeczy nazwa jej macierzystego zespołu często pojawiała się w tekstach branżowych. DCD stawało się coraz popularniejsze, co stworzyło dobry nastrój do pracy nad drugim w karierze grupy longplayem.
Chociaż Brendan i Lisa nie narzekali na swoją sytuację materialną, to jednak wciąż nie stać ich było na stałe wynajmowanie studia, w którym mogliby przeprowadzać regularne próby zespołu (kontrakt z 4AD im tego nie zapewniał). Przebudowali więc swoje mieszkanie na prowizoryczne studio, w którym komponowali i nawet trochę nagrywali.
Po bardzo intensywnym i przełomowym roku 1984 zespół nieoczekiwanie zszedł do ukrycia na kilkanaście miesięcy. W tym czasie rodziła się w ich głowach wizja nowego albumu, jeszcze bardziej odmienna od tego, co do tej pory stworzyli. Ta odmienność spowodowała kolejny przełom w historii DCD.
W swoim kolejnym krążku Brendan chciał jeszcze dalej odejść od rockowych korzeni na rzecz klasycznych instrumentów, takich jak skrzypce, wiolonczela czy puzon, porzucając gitary i współczesne instrumenty perkusyjne. Sprawiło to, że pozostali członkowie DCD mieli coraz mniej do roboty, co jednocześnie zbiegło się z ponad roczną przerwą w działalności – także koncertowej. Rodger, Ulrich i Pinker nie chcieli skazywać się na bezczynność także z przyczyn finansowych. Wreszcie postanowiono, że rozstaną się z Dead Can Dance w przyjaznej atmosferze, deklarując jednocześnie chęć współpracy przy przyszłych projektach, jeśli tylko Brendan i Lisa wyrażą taką potrzebę. W praktyce do takiej współpracy dochodziło najczęściej przy okazji koncertów. Jedynie Peter Ulrich regularnie wspierał DCD w kolejnych albumach, udzielając się w sekcji rytmicznej.
Tak więc od 1985 roku Dead Can Dance stanowi formalnie duet, który od czasu do czasu korzysta z muzyków sesyjnych. Zostało tak po dzień dzisiejszy.
Debiutancki album Dead Can Dance cieszył się w chwili wydania całkiem sporym zainteresowaniem krytyków i publiczności. Z pewnością działo się tak po części za sprawą coraz większej renomy, jaką wytwórnia 4AD zdobywała u młodych, szukających nowych doznań Anglików. Według prestiżowego tygodnika „New Musical Express” krążek znalazł się na liście najlepiej sprzedających się longplayów wytwórni niezależnych, z której nie schodził przez trzy miesiące po premierze. Co prawda zespół wciąż nie dorobił się na tym większych pieniędzy, ale spełnił oczekiwania pokładane w nim przez Ivo Watts-Russella, co umożliwiło spokojną pracę nad kolejnym albumem.
Wraz z premierą debiutanckiej płyty z zespołu odszedł basista Paul Erikson. Powodem był jego brak zainteresowania muzyką reprezentowaną przez DCD i powrót do Australii. Po bardzo krótkich poszukiwaniach następcy nowym basistą został Anglik Scott Rodger. Wówczas to artyści rozpoczęli koncertowanie pod własnym szyldem (wcześniej zawsze grali jako support), lecz bardzo szybko okazało się, że organizatorom trudno przygotować stosowny sprzęt czy to przez faktyczny brak możliwości, czy to przez niepoważne podejście. Na dodatek poza Londynem Dead Can Dance wciąż był dość mało znaną grupą. Często odwoływano koncerty z powodu znikomego zainteresowania bądź wspomnianych problemów technicznych.
W tej sytuacji rozgoryczony zespół z radością przyjął propozycje płynące z Holandii i Francji. Zaproszenia wystosowały liczne – choć niezbyt duże – kluby, w których muzyków przyjmowano bardzo życzliwie. Ta skromna trasa koncertowa podbudowała nieco zespół, przywracając wiarę w sens koncertowania na żywo, które z opisywanych wcześniej powodów było zawsze bardzo trudne pod względem logistycznym, lecz przynosiło zarazem wiele satysfakcji Brendanowi i Lisie.
W międzyczasie Ivo Watts-Russell wpadł na pomysł, aby utwory nagrane wcześniej dla radiowej audycji Johna Peela zarejestrować ponownie i wydać jako tzw. maxi-singiel. Zespół początkowo wzbraniał się przed tym, gdyż jego muzycy zawsze woleli tworzyć dłuższe formy, a w głowach rodził się im już pomysł albumu koncepcyjnego. Przekonały ich jednak argumenty Ivo, który zapewniał, że taki zabieg byłby dobry z marketingowego punktu widzenia, zwłaszcza dla początkującej grupy. W błyskawicznym tempie zorganizowano sesję nagraniową w londyńskim studio Vineyard ( DCD nie chcieli nawet słyszeć o powrocie do Blackwing Studio, gdzie powstał poprzedni krążek), tym razem z udziałem profesjonalnych inżynierów dźwięku. Nagrano cztery utwory: „Carnival of Light”, „In Power We Entrust the Love Advocated”, „The Arcane” i „Flowers of the Sea”. I tutaj słychać było wyraźny podział na utwory Lisy i Brendana, które znacznie różniły się stylistycznie. Singiel zatytułowano „Garden of the Arcane Delights” (od pierwszej linijki tekstu utworu „The Arcane”) i wydano go we wrześniu 1984 roku. Po latach singiel ten został włączony do wydawnictwa „ Dead Can Dance” na CD. Powtórzył on sukces longplaya, pokazując zarazem pewien postęp w muzycznych poszukiwaniach DCD. Wokół grupy zaczęli wreszcie krążyć dziennikarze muzyczni, co dawało szanse na większy rozgłos, choć Brendan i Lisa nie przepadali za udzielaniem wywiadów. Warto przytoczyć w tym miejscu niektóre ich wypowiedzi, jeszcze sprzed wydania drugiego długogrającego albumu. Pokazują one bowiem naturalną ewolucję ich poglądów i wykonywanej muzyki.
Brendan: W muzyce inspirują mnie z reguły doświadczenia przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, które wzajemnie się przeplatają. To jakby wyciąganie różnych spraw z własnych przeżyć i kierowanie je ku przyszłości. (…) W naszej muzyce nie ma zinstytucjonalizowanej formy religii. W tworzonej przeze mnie muzyce staram się eksponować kolektywną nieświadomość ludzkich aspiracji, skierowaną ku fenomenowi mistycznej strony życia. (…) Komponuję muzykę po to, by móc dzielić się nią z innymi ludźmi. Myślę, że jest to możliwe bez robienia ustępstw na rzecz oczekiwań szerokiego rynku muzycznego, dużej ilości odbiorców. (…) Od czasu naszego przyjazdu z Australii muzyka DCD stała się o wiele spokojniejsza. Każdy potrzebuje czegoś uspokajającego, co daje ciepło i powoduje, że czujesz się trochę lepiej. (…) Osobiście skłonny byłbym traktować muzykę DCD jako ponadczasową o prawie klasycznej jakości.
Lisa: Nasze utwory opowiadają o równowadze i jej braku w naszym codziennym życiu. Obie sprawy mają duże znaczenie, ale jakby obok nich potrzebna jest muzyka. Teksty te, zwłaszcza moje, są inspirowane stworzonym już wcześniej przez muzykę nastrojem. (…) Utwory Brendana są bardzo oddalone ode mnie. Nie potrafię się do nich często ustosunkować. Mogę coś dodać, ale z moim instrumentarium nie mam większego pola do działania. Jestem bardziej przydatna z moim yang t'chin w dopasowywaniu się do pomysłów Brendana, niż z głosem. (…) Śpiew jest moim najważniejszym środkiem przekazu. Gdy gram na instrumentach, robię to tylko dlatego, by mieć inspirację do śpiewania. (…) Co i jak śpiewam jest odbiciem dźwięków, a nie obrazem słów. (…) Trudno mi powiedzieć, jak tworzę części wokalne. Kiedy usłyszę kompozycję Brendana, którą pokocham i poczuję, że chcę w tym utworze śpiewać, to po prostu to robię.
This Mortal Coil
O tym, że Lisa tworzy wiele własnych kompozycji, które najczęściej kończyły w szufladzie, wiedział doskonale Ivo Watts-Russell. Zaproponował jej więc uczestnictwo w swoim projekcie pod nazwą „This Mortal Coil” (nazwa zaczerpnięta z szekspirowskiego „Hamleta” oznaczająca mniej więcej „Ten doczesny zamęt”). Był to projekt o którym Ivo marzył od dawna, a chodziło w nim o nagranie albumu z nowymi wersjami jego ulubionych utworów sprzed lat, często już zapomnianych. Pierwsza płyta wydana przez „This Mortal Coil” o nazwie „It'll End In Tears” zawierała kompozycje stworzone oryginalnie przez takich artystów jak Tim Buckley, Colin Newman czy Roy Harper. Do realizacji nagrań zaprosił przede wszystkim muzyków ze swojej wytwórni, dając im jednocześnie dość dużą swobodę w uzupełnianiu znanych kompozycji o swoje własne pomysły. Wśród zaproszonych byli między innymi Cocteau Twins, X-mal Deutschland, The Wolfgang Press i Throwning Muses.
Po dość długich rozmowach z Lisą (która do osób śmiałych nie należała) Ivo przekonał ją do wzięcia udziału w tym projekcie, dzięki czemu mogła stworzyć coś sama, z symbolicznym tylko wsparciem technicznym ze strony Brendana. Już w trakcie sesji nagraniowej z innymi wykonawcami zdecydowano, że Lisa nagra dwa swoje utwory, które zostaną zamieszczone wśród pozostałych: „Waves Become Wings” oraz „Deams Made Flesh”. Grała w nich na akordeonie i yang t'chin, równocześnie dając popis swoich wokalnych umiejętności. W czasie nagrań zrobiła ona olbrzymie wrażenie na Simonie Raymondzie z Cocteau Twins, który uprosił ją o wspólne wykonanie jego kompozycji pt. „Barramundi”, gdzie również udzieliła się wokalnie i instrumentalnie.
Album „It'll End In Tears” okazał się ogromnym sukcesem na niezależnej scenie muzycznej, a This Mortal Coil, które w kolejnych latach wydało jeszcze dwa albumy, do dziś uważa się za największe osiągnięcie Ivo Watts-Russella.
Udział Lisy w tym projekcie stał się przy tym dodatkową, darmową reklamą dla Dead Can Dance. Słuchacze i recenzenci zwracali uwagę na wyjątkowy głos Lisy i jej wkład w specyficzny nastrój całej płyty. Siłą rzeczy nazwa jej macierzystego zespołu często pojawiała się w tekstach branżowych. DCD stawało się coraz popularniejsze, co stworzyło dobry nastrój do pracy nad drugim w karierze grupy longplayem.
Chociaż Brendan i Lisa nie narzekali na swoją sytuację materialną, to jednak wciąż nie stać ich było na stałe wynajmowanie studia, w którym mogliby przeprowadzać regularne próby zespołu (kontrakt z 4AD im tego nie zapewniał). Przebudowali więc swoje mieszkanie na prowizoryczne studio, w którym komponowali i nawet trochę nagrywali.
Po bardzo intensywnym i przełomowym roku 1984 zespół nieoczekiwanie zszedł do ukrycia na kilkanaście miesięcy. W tym czasie rodziła się w ich głowach wizja nowego albumu, jeszcze bardziej odmienna od tego, co do tej pory stworzyli. Ta odmienność spowodowała kolejny przełom w historii DCD.
W swoim kolejnym krążku Brendan chciał jeszcze dalej odejść od rockowych korzeni na rzecz klasycznych instrumentów, takich jak skrzypce, wiolonczela czy puzon, porzucając gitary i współczesne instrumenty perkusyjne. Sprawiło to, że pozostali członkowie DCD mieli coraz mniej do roboty, co jednocześnie zbiegło się z ponad roczną przerwą w działalności – także koncertowej. Rodger, Ulrich i Pinker nie chcieli skazywać się na bezczynność także z przyczyn finansowych. Wreszcie postanowiono, że rozstaną się z Dead Can Dance w przyjaznej atmosferze, deklarując jednocześnie chęć współpracy przy przyszłych projektach, jeśli tylko Brendan i Lisa wyrażą taką potrzebę. W praktyce do takiej współpracy dochodziło najczęściej przy okazji koncertów. Jedynie Peter Ulrich regularnie wspierał DCD w kolejnych albumach, udzielając się w sekcji rytmicznej.
Tak więc od 1985 roku Dead Can Dance stanowi formalnie duet, który od czasu do czasu korzysta z muzyków sesyjnych. Zostało tak po dzień dzisiejszy.